Myśląc o tłumaczeniu, raczej nie przychodzi nam do głowy słowo „kontrowersje”, ale jeśli zastanowimy się nad tym głębiej, to na pewno wszyscy wymienimy jeden punkt zapalny, budzący gorące spory i długie dyskusje – tłumaczenia tytułów filmowych. I zdecydowanie więcej tytułów przetłumaczonych jest… dyskusyjnie, niż dobrze (chociaż „Między słowami” („Lost in Translation”) jest tutaj chlubnym wyjątkiem, „Wszystkie odloty Cheyenne’a” („This must be the place”) – wręcz przeciwnie). Doszło już nawet do tego, że polscy fani serii Star Trek wystosowali do dystrybutora list otwarty, w którym wyrazili swoją (niepochlebną) opinię na temat planowanego tytułu filmu.

Każdego miesiąca na ekrany polskich kin wchodzi kilkanaście nowych tytułów filmowych, z których zdecydowana większość jest produkcji innej niż polska, co oczywiście wymaga ich przetłumaczenia. I chcielibyśmy zaufać tłumaczowi, wierząc, że np. angielski nie ma dla niego żadnych tajemnic i tłumaczenie, które nam się wyświetla na ekranie, jest niemal idealne. Ale coraz częściej, wsłuchując się w słowa na ekranie i mimochodem porównując je z napisami, widzimy, że coś tutaj nie gra i tłumaczenie jest nie tylko nie tak wierne, jak mogłoby być, ale co więcej – jest błędne. Ale nie trzeba nawet wsłuchiwać się w dialogi, czasami wystarczy spojrzeć na tytuł, żeby popatrzeć jak dystrybutora i tłumacza poniosło.

Możemy rozróżnić dwa sposoby tłumaczenia tytułów: swobodny i dosłowny. Żaden nie jest idealny i uniwersalny, więc nadrzędną powinna być zasada, by tytuł odzwierciedlał przynależność gatunkową filmu. I faktycznie, jeżeli dosłowne tłumaczenie nie zdradzi nam gatunku filmu, wtedy tłumacz dokonuje tłumaczenia mniej, dorzucając słowo od siebie, lub bardziej swobodnego, wymyślając zupełnie nowy tytuł, niemający niczego wspólnego z oryginałem.

Sztandarowymi przykładami są „Dirty Dancing” i „Die Hard” przetłumaczone na polski jako „Wirujący seks” i „Szklana pułapka”. O ile ostatni tytuł w jakiś sposób zdradza nam sensacyjną fabułę filmu, o tyle „Wirujący seks” bynajmniej nie naprowadza nas na taniec. Ciekawym przypadkiem jest angielski tytuł „Spy Hard”, parodia „Die Hard”. W języku oryginału brzmią podobnie, a polski tytuł, „Szklanką po łapkach”, chociaż na pierwszy rzut oka kuriozalny, zachowuję tę prześmiewczość.

Niestety, czasami tłumaczenie potrafi niejako zepsuć film, przynajmniej dla części publiczności. Angielski tytuł „Eternal sunshine of spotless mind”, w języku polskim „Zakochany bez pamięci”, jednoznacznie plasuje ten film głęboko w gatunku banalnej komedii romantycznej, mimo, że jest to zdecydowanie niebanalny film o miłości. Podobnie było z „Little miss sunshine” – „Mała miss”, polski tytuł niejako strywializował ten film, w którym wątek miss, choć jest katalizatorem fabuły, wcale nie jest najważniejszy.

Na koniec, zostawiając angielski w spokoju, spójrzmy na norweski film „Voksne mennesker” (dosłowne polskie tłumaczenie „Dorośli ludzie”), w naszym kraju dystrybuowany jako… „Zakochani widzą słonie”. Jak widać, tłumacze też.